Bombardowanie z dystansu przedłuża nadzieje Cleveland

Michał Rygiel
LeBron James zaliczył dziewiąte triple-double w historii finałów NBA
LeBron James zaliczył dziewiąte triple-double w historii finałów NBA AP/East News
Cleveland Cavaliers pokonali w nocy z piątku na sobotę Golden State Warriors 137:116 w prawdziwie szalonym spotkaniu. Seria przenosi się teraz z powrotem do Oakland, gdzie "Wojownicy" będą chcieli dokończyć dzieła.

- Zwycięstwo byłoby niezwykle satysfakcjonujące. Świętowalibyśmy na ich parkiecie, w ich szatni, uciszalibyśmy ich kibiców. Jednym z najlepszych uczuć dla sportowca jest uciszenie kibiców przeciwnika grając na jego parkiecie - mówił przed meczem silny skrzydłowy Golden State Warriors, Draymond Green. Jednak nic takiego nie miało miejsca, bowiem Cleveland Cavaliers zagrali najlepszy mecz w sezonie.

Dopiero w czwartym spotkaniu tegorocznych finałów w końcu LeBron otrzymał pomoc od graczy innych niż Kevin Love i Kyrie Irving. 15 punktów zdobył niewidoczny do tej pory JR Smith, zaś 10 zbiórek (w tym cztery ofensywne) zaliczył Tristan Thompson. Kanadyjski podkoszowy do tej pory notował w finałach średnio tylko 3,67 zebranych piłek, co nie przystoi zawodnikowi tej klasy.

Jednak kluczem do zwycięstwa Cavaliers i przedłużenia serii finałowej była kosmiczna wręcz skuteczność podopiecznych Tyronna Lue. "Kawalerzyści" pobili rekordy finałów NBA rzucając w pierwszej kwarcie aż 49 punktów, dokładając w drugiej kolejne 37 - 86 oczek w 24 minuty to również rekord. Gdy dodamy do tego 61,5-procentową skuteczność Cavs, mamy przepis na zwycięstwo. Warto też podkreślić, że w tegorocznym meczu gwiazd zawodnicy konferencji wschodniej zdobyli do przerwy 92 punkty trafiając ze skutecznością 58 proc. To był prawdziwie gwiazdorski występ Cleveland.

Ofensywa Warriors robiła wszystko, co mogła żeby utrzymać dystans do rywali. Dość powiedzieć, że 68 oczek uzbieranych do przerwy to rekord klubu w finałach NBA. A jednak nie wystarczyło to, żeby w nocy z piątku na sobotę podjąć rękawicę rzuconą przez LeBrona Jamesa i spółkę.

Wydawało się, że gracze Cavs trafiali zza łuku niemalże wszystko. Aż 53,3 proc. rzutów dystansowych Cleveland wpadało do kosza, a że nie bali się oni próbować raz za razem, oczywiście pobili kolejny rekord - 24 celne trójki w meczu. W zeszłym tygodniu to Golden State ustanowiło nowy szczyt, notując 18 udanych rzutów za trzy. "Kawalerzyści" wyrównali go na półtorej minuty przed końcem trzeciej kwarty spotkania numer cztery, a sześćdziesiąt sekund później go pobili.

JR Smith wszystkie z 15 punktów zdobył zza łuku, Kyrie Irving trafił siedem rzutów dystansowych, Kevin Love sześć. Cavs nie potrzebowali tytanicznego wysiłku LeBrona Jamesa, ale LBJ i tak zrobił wszystko, co w jego mocy, żeby nie przegrać tej serii w czterech meczach. 31 punktów, 11 asyst i 10 zbiórek pozwoliło mu zostać samodzielnym rekordzistą ligi w triple-double uzbieranych w finałach NBA.

Golden State odpowiedziało tylko 11 celnymi trójkami. Stephen Curry i Kevin Durant trafili dwie z dziewięciu prób. Klay Thompson cztery na dziesięć. Draymond Green jedną na sześć. Nie pomogła fantastyczna skuteczność Duranta z linii rzutów osobistych - 15/16. Cavaliers zrobili wiele, żeby to kontrowersyjny Green oddawał jak najwięcej rzutów i misja zakończyła się sukcesem, 27-letni silny skrzydłowy miał 16 prób, więcej niż Curry czy Thompson.

Sporo do tego niesamowitego spotkania dołożyli od siebie sędziowie. Niestety przeważnie za sprawą błędów i kuriozalnych decyzji. W pierwszej kwarcie odgwizdali przewinienie techniczne na Greenie i gdy w połowie trzeciej odsłony silny skrzydłowy Warriors znów był u sędziów na cenzurowanym, wszyscy myśleli że musi on opuścić parkiet.

Okazało się jednak, że sędziowie przyznali pierwszy "daszek" dla Steve'a Kerra, szkoleniowca Warriors. Oficjalne statystyki podawały, że to drugie przewinienie Greena, lecz rozjemcy tego spotkania byli innego zdania. Wydaje się, że nie chcieli wpłynąć na losy meczu wyrzucając z parkietu kluczowego gracza, ale to tylko teorie.

Innym razem Zaza Pachulia uderzył w krocze Imana Shumperta - bez konsekwencji. Kevin Love trafił w piłkę przy próbie zablokowania Kevina Duranta, ale został ukarany faulem niesportowym. To jednak nie przekonuje amerykańskich fanów co do faworyzowania Warriors przez sędziów. Ci sami arbitrzy przyznali Cavaliers 22 rzuty osobiste tylko w pierwszej kwarcie.

- To był niesamowicie fizyczny mecz już od samego początku. Sędziowie szybko odgwizdali sporo fauli. Nie brakowało przytrzymywania, łapania, odpychania - to wszystko wydostało się trochę spod kontroli. Myślałem, że w trzeciej kwarcie gra zatrzymuje się co akcję - mówił po meczu Steve Kerr.

Jednak koniec końców liczy się to, że Cleveland wygrało czwarty mecz i przedłużyło swoje nadzieje. W zeszłym roku Cavs również przegrywali w serii 1:3 i udało im się odwrócić losy spotkania. Golden State Warriors przegrali pierwszy mecz od 10 kwietnia i pogrzebali szansę na historyczne play-offy bez porażki. Spotkanie numer pięć odbędzie się w nocy z poniedziałku na wtorek - trzeba je obejrzeć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Bombardowanie z dystansu przedłuża nadzieje Cleveland - Gazeta Wrocławska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24